środa, 22 kwietnia 2015

Krakowskim targiem ;-)

Jemy zupę. Zupa jak zupa - żaden tam krem, zwykła polska jarzynówa. Szału nie ma. Ale jemy. Mniej więcej w połowie miseczki zaczyna się litania.
- Mamo, już nie chcę
- Jeszcze troszkę Tosieńko
Sprzedałam dwie łyżki. Druga zwrotka.
- Mamo, nie chcę już zupki.
- Tosieńko, zjedz jeszcze. Za mamusię - jedna łyżka. Za tatusia - druga łyżka. Za dziadka - trzecia łyżka. Na czwartą (za ukochaną ciocię Gosię) nie ma zbyt wielkich szans.
- Mamo już naprawdę nie chcę.
- No dobrze, to ostatnie 3 łyżki - decyduję
- Nie dam rady trzech. Mogę pięć? - rezolutnie odpowiada moje szczęście.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz