piątek, 10 kwietnia 2015

Krokodyl

Postanowiliśmy z tatulkiem ukochanym zrobić dziecku naszemu jedynemu niespodziankę i zamiast do przedszkola zabrać ją do zoo - tym bardziej, że przybytek ten miała już obiecany ze 100 razy i jak dotąd na obietnicach się tylko kończyło. Ileż rano było radości, a mina młodej na hasło "Idziemy dziś do zoo" - bezcenna. Dumni i bladzi wyruszyliśmy - przygnieceni do ziemi słodkim ciężarem świeżych bułeczek maślanych, napojami maści wszelakiej i innymi utensyliami niezbędnymi w krainie zwierząt. Wchodzimy. Na dzień dobry wielbłądy - nie robią na Tosi zbytniego wrażenia, spotkała ich kilka podczas ubiegłorocznych wakacji. Żyrafy, słonie, małpy - wszystko to atrakcyjne, ale z nóg nie zwala. Wreszcie docieramy do terrarium. Żółwie, legwany, węże i małe krokodyle - wow! Jest moc. No i zaczyna się - a dlaczego te krokodyle takie małe? A czemu mają otwarte pyski? A gdzie są większe? Mimo zmęczenia - kilka godzin wszak minęło - nie ma szans ominąć Afrykarium, gdzie są prawdziwe krokodyle Nilowe. Idziemy. Emocje sięgają zenitu - a tu podwodny świat, rekiny, manty - ale nic to w porównaniu z krokodylami. Nie ma szans - oglądamy z prędkością światła bo aligatory czekają!
Wreszcie są - leżą dumnie 3; jeden z otwartym pyskiem, drugi z głową na udzie trzeciego. Jak posągi. Duże, całkowicie nieruchome posągi, przyprawiające o mrowienie na plecach. Moje dziecko zaskoczone i zdegustowane mówi:
- Mamo, miały być krokodyle a nie dekoracja...
Kurtyna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz