Piątkowe przedpołudnie. Masa planów - to mój dzień wolny od pracy, szkodnik w przedszkolu, żyć nie umierać. Póki co - celebruję śniadanie. Wreszcie w ciszy i spokoju, bez stu pytań na minutę i wymagających natychmiastowego rozwiązania problemów. Uwielbiam ten stan. Dzwoni telefon. Wrrrrrr...... Na wyświetlaczu nieznany mi numer. Odbieram - i już wiem, że plany mogę sobie włożyć głęboko w ... buty (jak to powiedział mój ulubiony Woody Allen: "Chcesz rozśmieszyć Pana Boga to powiedz Mu o swoich planach"). Pani z przedszkola słodkim głosem informuje mnie, iż moja potomna zalega pokotem na leżaczku z temperaturą 39 stopni. O żesz!
Szlag trafił śniadanie, czytanie, nicnierobienie i inne jakże przyjemne a na co dzień niedostępne czynności. Pędzę - nie chcę aby długo czekała, poza tym szkoda mi jej najnormalniej w świecie. Wchodzę do sali - leży to moje "siedem nieszczęść", rozpalone, skulone, z mokrym ręcznikiem na głowie - serce się kraje. Wracamy do domu taksówką. Ponownie mierzę temperaturę, przy okazji zauważam, że serce mojej córeńki bardzo szybko bije.
- Ale Ci serduszko wali! - mówię
Po południu dzwoni skype - tatulek nasz ukochany. Antosia błyskawicznie odbiera i wyczerpująco informuje staruszka:
- Tatusiu wiesz? Jestem taka schorowana, serce mi się zepsuło...